Wywiad z Jasonem Falloonem z Roger Taylor solo
On The Spot… Jason Falloon
Roger Taylor: „Jason jest jednym z najlepszych gitarzystów z jakimi miałem do czynienia powinien być sławny!”
Jason Falloon pracuje przy solowych projektach Rogera Taylora od 1993r. Gitarzysta udzielił wywiadu Dave’owi Fordhamowi, w którym opowiada m.in.: o tym jak dość przypadkowe spotkanie doprowadziło do tego, że stał się głównym gitarzystą na solowych albumach perkusisty Queen a także brał udział w trasach koncertowych promujących albumy „Happiness?” oraz „Electric Fire”. Wywiad oryginalnie pojawił się zimą 2020r. w Oficjalnym Międzynarodowym Magazynie Fanklubu. Całość dostępna jest w archiwum jedynie dla członków fanklubu.
Jak to się stało, że Roger zwrócił na Ciebie uwagę?
Byłem w zespole The Falloons, graliśmy folk, bluesa i country. Występowaliśmy w niewielkich klubach i pubach, głównie na południu Anglii i w Niemczech. Na początku 1993r. zacząłem poważnie się zastanawiać czy wybór kariery muzycznej jest tym odpowiednim. Grałem jeden z ostatnich koncertów z The Falloons w Surrey, niedaleko miejsca zamieszkania Rogera. No i okazało się, że pojawił się na naszym występie, którego repertuar był wyjątkowo rockowy jak na nasze standardy. Moja gra przypadła mu do gustu. Później chwilę rozmawialiśmy, sprawiał wrażenie bardzo miłego faceta. Mimo tego nie robiłem sobie większych nadziei bo już nie raz słyszałem komplementy i propozycje, które finalnie spełzały na niczym…tak więc potraktowałem to jako miłe spotkanie ale nie byłem specjalnie podekscytowany. Aż do następnego dnia kiedy nad ranem odebrałem telefon od Rogera. Akurat wyjeżdżał ale powiedział żebym przyjechał do jego domowego studia nagraniowego. Tam poznałem Joshua Macrae – producenta i inżyniera dźwięku. Jakiś czas później Roger zaprosił mnie ponownie żeby trochę pograć w utworze „Nazis 1994” nad którym właśnie pracował. Wtedy wszystko się zaczęło.
A jak dobrze znałeś twórczość Queen?
Szczerze mówiąc nie bardzo, znałem jedynie te największe hity, których właściwie trudno nie znać. Dopiero z czasem zorientowałem się jak wielkim zespołem jest Queen. Nie miałem pojęcia, że Roger jest głównym wokalistą w wielu utworach zespołu, wiedziałem jedynie, że te wysokie partie w „Bohemian Rhapsody” są jego dziełem. Tak więc odkrycie, że jego głos ma to niesamowite, chropowate brzmienie, było dla mnie wielkim zaskoczeniem i naprawdę mi się spodobało.
Jakie były twoje pierwsze wrażenia z domowego studia Rogera Cosford Mill Studios?
W błogim, wiejskim otoczeniu atmosfera była naprawdę fajna. Studio znajdowało się w starym młynie, który został przebudowany z zachowaniem starego klimatu. To nie było sterylne, chłodne studio, bardzo mi się tam podobało. Nawet żałowałem, jak dowiedziałem się, że Roger później się przeprowadził.
Jak byś opisał trwające 18 miesięcy sesje nagraniowe „Happiness?”
Pracowaliśmy w rytmie tydzień nagrań – tydzień wolnego ale całkiem nieźle nam szło. To był pełen profesjonalizm przy zachowaniu zdrowego rozsądku i pozytywnej atmosfery. Nie mieliśmy gotowych utworów, które wystarczyło zagrać i nagrać. Roger wciąż pisał, przez pewien czas miał po prostu kilka akordów, nad którymi pracowaliśmy i je rozbudowywaliśmy. Miałem dużo swobody w graniu. Nigdy nie grałem pod przygotowane specjalnie dla mnie demówki gitarowe. Jedyną kompozycją, która została przygotowana był utwór „Foreign Sand”. Yoshiki wysłał miks stereo, dodano wokal Rogera, a następnie całość zmontowano w Japonii.
We wrześniu 1993 roku Roger i John Deacon wystąpili pod szyldem Queen na koncercie charytatywnym Cowdray Park. Brian May był na swojej trasie koncertowej i to Ty zagrałeś w jego zastępstwie. Masz jakieś wspomnienia z tego wieczoru?
To był duży kredyt zaufania ze strony Rogera. Wierzył we mnie mimo że nie miałem doświadczenia grania koncertów takiej rangi. Nagle zorientowałem się, że dzielę backstage z Pink Floyd, Genesis i Ericiem Claptonem! Przyznaję, że byłem mocno zestresowany zastępując Briana Maya ale jak tylko weszliśmy na scenę trema minęła. To było dla mnie wielkie wydarzenie.
Był to jeden z ostatnich publicznych występów Johna Deacona. Jakie to uczucie dzielić z nim scenę?
Było bardzo miło. Przyszedł do studia, żebyśmy przejrzeli piosenki i pokazywał mi riff z „Another One Bites the Dust” oraz sposób, w jaki nagrał partię gitary rytmicznej. Był cichy i skromny. Cudowny facet. Nagle miałem próby z Rogerem i Johnem, jadłem z nimi kolację i dołączały do mnie takie osobistości jak Bob Geldof. Przyznam, że jestem nieśmiały z natury, a w ciągu zaledwie sześciu miesięcy moje ówczesne życie uległo wielkiej zmianie, potrzebowałem czasu żeby odnaleźć się w nowej sytuacji ale tak naprawdę wszelki trudności tkwiła we mnie, bo z Rogerem szybko złapałem dobry kontakt, a z pozostałymi bardzo łatwo było się dogadać.
W następnym roku Gosport Summer Festival rozpoczął 32-dniową trasę koncertową „Happiness?”.
W Gosport wprowadzono dodatkowe zabezpieczenia po groźbach neonazistów w odpowiedzi na utwór „Nazis 1994”, na szczęście nie było żadnej rozróby. Bardzo lubiłem grać ten kawałek bo można w nim sporo pohałasować, a że dodaliśmy kilka sztuczek brzmieniowych utwór nabierał jeszcze większej mocy w wersjach koncertowych.
Mniej więcej połowę utworów z setlisty stanowiły kompozycje Queen. Uczyłeś się oryginalnych wersji?
Na szczęście Roger nie oczekiwał ode mnie żebym udawał Briana Maya. Wręcz przeciwnie, chciał żebym grał po swojemu. Oczywiście niektóre fragmenty piosenek Queen muszą być przynajmniej rozpoznawalne. Bardzo lubię grać „I’m In Love With My Car” ale moim ulubionym numerem pozostanie „Tenament Funster” – to klasyczny, wolny i jednocześnie ciężki numer. Lubiłem też grać „Radio Ga-Ga”. W wersji studyjnej to popowy kawałek i nie bardzo mogłem improwizować podczas jego grania ale interakcja z publicznością w trakcie jego wykonywania zawsze była wydarzeniem wieczoru! Cała trasa była udana a reakcje i przyjęcie ze strony publiczności cudowne.
Jak doszło do tego, że na trasie grałeś swój utwór „Soul (See You in Hell)?
Oniemiałem kiedy Roger poprosił mnie o zajęcie centralnego miejsca na scenie i zagranie tej piosenki. Za pierwszym razem miałem tremę, ale byłem bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy. Roger chciał mnie wypromować, jako pierwszy podpisałem kontrakt ze Smashing Records, jego niezależną wytwórnią płytową. Poza tym naprawdę podobał mu się ten numer i chciał, żebym go wykonał. Dodatkowo miał wtedy kilka minut przerwy dla siebie. Nowa wersja utworu pojawiła się w grudniu na największych platformach streamingowych za pośrednictwem strony https://jasonfalloon.hearnow.com mam nadzieję, że spodoba się fanom Rogera!
Twoje nazwisko figurowało również wśród wokalistów wspomagających na trasie.
Dobrze sobie radzę z piosenkami, które pasują do mojego głosu ale taki rodzaj śpiewania niespecjalnie mi idzie. Kiedy później Matt Exelby dołączył do składu jako gitarzysta rytmiczny i wokalista wspierający poczułem ulgę, że już nie muszę pełnić
A jak zapamiętałeś występ w Mediolanie?
To był prawdopodobnie nasz największy koncert ale nie za dobrze go wspominam. Miał miejsce w połowie naszej trasy po Wielkiej Brytanii więc polecieliśmy, zagraliśmy i od razu wróciliśmy. Nie dość że byliśmy zmęczeni to jeszcze okazało się, że moja gitara gdzieś się zawieruszyła. Jakby tego było mało zaczęto wpuszczać publiczność w trakcie naszej próby dźwięku co mocno wkurzyło Rogera. Na dodatek na scenie, już podczas koncertu nie mogłem się wczuć w atmosferę, nie mogłem złapać naszego naturalnego brzmienia. Bezpośrednio po tym występie wróciliśmy zagrać do rodzinnego miasta Rogera, Truro. To był świetny wieczór, który podniósł nas na duchu również wtedy w jakiś magiczny sposób odnalazła się moja gitara!
Jak byś określił relacje panujące między Rogerem a zespołem?
Była między nami chemia. To był porządny zespół i Roger był tego świadom. Każdy z nas jest dobrym muzykiem ale myślę, że na nasze brzmienie i samą grę największy wpływ miała niemal rodzinna atmosfera.
Przejdźmy do roku 1997r. Wróciłeś wtedy do Crosford Mill aby zagrać na „Electric Fire”. Nagrania zakończyły się latem 1998 r.
Właściwie byłem wtedy na miejscu. Po skończonej trasie „Happiness?” nagrywaliśmy w Crosford Mill z The Falloons materiał po tym jak podpisaliśmy kontrakt z EMI Electrola. Sesje nagraniowe do „Electric Fire” były dość specyficzne. Czasami dogrywałem jakieś niewielkie fragmenty nie wiedząc właściwie jak będzie brzmiało całe nagranie. Przyjeżdżałem i robiłem swoje. Nawet kilka moich pomysłów dotyczących linii basu znalazło się finalnie na płycie. Zdarzało się, że w studiu nie było Rogera więc pracowałem jedynie z Joshem.
Innym razem rejestrowanie materiału przywodziło na myśl czasy nagrywania „Happiness?”. Wszystko dzięki starej stodole na posesji Rogera, która została przebudowana, odpowiednio wyposażona i podłączona do studia. Mógł się tam zmieścić cały zespół więc stała się jednocześnie świetnym miejscem do grania prób. To właśnie w niej zarejestrowano koncert Cyberban, który w tamtym czasie ustanowił rekord oglądalności internetowej. Transmisję oglądało 595 000 widzów na całym świecie. Pamiętam, że chyba jedynym minusem tamtego wieczoru było to, że musieliśmy możliwie mało się ruszać ponieważ łącze internetowe nie było tak mocne jak dzisiaj i obraz mógłby się zacinać. Takie czasy!
Wystąpiliście w programie Chrisa Evansa TFI Friday, którego oglądało ponad 2 miliony widzów. Masz jakieś wspomnienia z tamtego dnia?
W 1994r. nagrywaliśmy „Foreign Sand” dla Top of the Pops. Powiedziałem wszystkim moim przyjaciołom i całej rodzinie żeby koniecznie nas oglądali ale w ostatniej chwili okazało się, że zamiast nas pokazali Elvisa Presleya! Występ w TFI Friday w pewnym sensie wynagrodził mi to rozczarowanie sprzed lat. Obawiałem się, że brzmienie będzie nieco przytłumione w porównaniu z normalnym koncertem ale ku mojemu zaskoczeniu wszystko grało jak trzeba, byłem pozytywnie zaskoczony. Bardzo dobrze zapamiętałem ten wieczór i miło go wspominam.
Jak wspominasz pojawienie się Briana Maya na jednym z ostatnich koncertów trasy koncertowej w Wolverhampton?
Wiedziałem, że fani oszaleją z radości jak tylko Brian się pojawił ale nie zdawałem sobie sprawy, że będzie to aż tak wielkim wydarzeniem. Nie miałem również pojęcia, że w poprzedniej dekadzie Brian i Roger tak rzadko wspólnie występowali.
Pamiętam, że Brian pojawił się w dniu koncertu, nie było żadnych prób. Oczywiście poznałem go już wcześniej ale dopiero teraz miałem okazję porozmawiać z nim dłużej i przekonać się jak jakim jest super gościem. To było bardzo ciekawe, że pojawił się właściwie tylko na chwilę, żeby zobaczyć reakcję publiczności. Kiedy wszedł na scenę ludzie kompletnie zwariowali ze szczęścia. Cieszę się, że byłem tego świadkiem.
Czy kiedykolwiek były plany zorganizowania trasy promującej „Electric Fire” poza granicami Wielkiej Brytanii?
Były plany żeby zagrać np.: w Australii albo Ameryce Południowej ale niestety nie doszły do skutku. Roger nie raz wspominał, że trzeba by wrócić do tematu ale obecnie jest wystarczająco zajęty graniem z Queen. Wiem, że była również internetowa petycja w sprawie zorganizowania trasy „Fun on Earth” powinienem był ją podpisać!
Skoro mowa o „Fun on Earth”, przyczyniłeś się do powstania pięciu utworów?
W latach 1999 – 2016 mieszkałem w Niemczech formułując The Jason Falloon Band. Stopniowo zacząłem interesować się nowościami technicznymi i nagrywaniem tak więc jak Roger potrzebował mnie na sesji byłem w stanie wysłać mu partie nagrane w domu. W przeciągu kilku lat pracowaliśmy zaledwie nad jednym, dwoma numerami. O tym, że pojawi się cały album dowiedziałem się po moim przylocie do nowego studia w The Priory. Roger nadal pracował nad materiałem a ja nagrywałem swoje partie, kawałek po kawałku…
Solowe nagrania Rogera są różnorodne gatunkowo. Trudno było Ci odpowiednio dopasować grę do danej kompozycji?
Graliśmy z The Falloons bardzo różne utwory – od Jimiego Hendrixa po tradycyjne irlandzkie piosenki. Nie miałem żadnych trudności z dostosowaniem swojego brzmienia czy stylu gry.
Biorąc pod uwagę fakt, że grałeś z Rogerem zarówno w studio jak i na koncertach jak opisałbyś jego grę na perkusji?
Mogę słuchać naprawdę dobrego perkusisty grającego na tym samym zestawie ale kiedy za bębnami siada Roger dźwięk jest po prostu inny…i nie chodzi tu o jakieś efekty dźwiękowe, tajemnica tkwi w jego uderzeniu. Trudno to dokładnie opisać ale człowiek ma poczucie, że to brzmienie jest bardziej przestrzenne i ma specyficzną energię. Ma to coś co miał również John Bonham, potężne uderzenie a zarazem delikatność. Do tej pory jak słyszę jego grę robi na mnie wrażenie.
Jednym z jego charakterystycznych zagrań jest to jak otwiera high-hat w momencie uderzania w werbel. Po jednym z naszych koncertów powiedziałem mu jak bardzo mi się ten patent podoba a on odparł, że to jedno z jego dziwactw teraz wiem, że jest prawie na wszystkich nagraniach Queen!
W minionych latach dość często grałeś z SAS Band…
Tak, występowałem tam zawsze z wielką przyjemnością. Kiedy Roger dołączał do składu zawsze nalegał żebym również ja się w nim pojawił. Jamie Moses jest świetnym gitarzystą i spokojnie mogliby grać beze mnie ale Roger lubi moją grę i widocznie bardziej odpowiada mu mój styl i obecność na scenie. Zastąpiłem Jamiego na koncercie poświęconym Freddiemu Mercury’emu w Clapham Grand w 2011r. Brian May pojawił się wtedy na próbach i muszę przyznać że byłem pod presją widząc jak Brian siedzi kilka metrów przede mną i obserwuje jak gram – co za ironia losu! – Under Pressure!
Widziałem koncerty Queen z Paulem Rodgersem i Adamem Lambertem i muszę przyznać, że to niesamowite jak Spike Edney radzi sobie z łączeniem grania w Queen i w SAS Band. Uważam, że jest nie tylko świetnym klawiszowcem ale również znakomitym muzykiem.
Pracowałeś tyle lat z Rogerem, że z pewnością słyszałeś trochę historii dotyczących wczesnych lat działalności Queen?
Tak, wspominał to i owo…ale Roger nie należy do osób, które oglądają się za siebie, nie żyje przeszłością. Z pewnością ich trasy obfitowały w różne ciekawe wydarzenia, mam wrażenie, że Roger i Queen mieli świadomość, że nie mogą imprezować każdego wieczoru. Myślę, że to również jedna z przyczyn dzięki której cały czas są w tak świetnej formie.
Jak lata grania z Rogerem wpłynęły na Twoją obecną pracę?
Obecnie gram w moim zespole Stone Shiva. Współpraca z Rogerem z pewnością nauczyła mnie nie tylko tego jak grać koncerty ale również jak je aranżować, przygotowywać tak żeby wszystko dobrze brzmiało.
Jeśli chodzi o produkcję, Josh jest ekspertem w dobieraniu odpowiednich dźwięków, wyciągania czegoś ciekawego choćby z jednego prostego akordu. Z pewnością moje doświadczenia mają wpływ na to jak piszę i nagrywam. Dodatkowo sam lubię coś zasugerować albo doradzić muzykom przychodzącym do mojego studia. Bardzo doceniam czas spędzony u boku Rogera i cieszę się, że mogłem być częścią jego zespołu.
Wywiad ukazał się w magazynie Official International Queen Fan Club www.queenworld.com oraz na oficjalniej stronie Queen.
Posłuchaj piosenki Jasona Soul na https://jasonfalloon.hearnow.com/
tłumaczenie Piotr P.