Królowa. Freddie – jestem legendą – recenzja

Królowa. Freddie – jestem legendą to spektakl wystawiany przez Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie. Reżyserem przedstawienia jest Piotr Sieklucki, natomiast autorką tekstu Maria Spiss.

Medialne doniesienia na temat spektaklu natychmiast wzbudziły zainteresowanie i ogromne zaciekawienie. Teatr jest dziedziną sztuki, która wnosi w świat kultury bogactwo uwrażliwiających, duchowych doznań oraz humanistycznych wartości.

Bohaterem niniejszej sztuki jest Freddie Mercury – wybitny twórca muzyczny, ale także koneser teatru. Tym samym, spektakl dotyczący jego barwnej postaci, jawił się jako niezwykle fascynująca artystyczna przygoda.

Tematem sztuki miały być egzystencjalne refleksje bohatera u kresu życia. Tego rodzaju kwestie stanowią wyzwanie emocjonalne, zwłaszcza w kontekście Freddiego i jego historii. Spodziewałam się podjęcia trudnych wątków z zakresu biografii artysty. Liczyłam jednocześnie na rzetelne przedstawienie jego postaci jako osoby wyjątkowo utalentowanej, twórczej, wrażliwej, uczuciowej, momentami zagubionej, jak również popełniającej błędy jak każdy człowiek.

Niestety, jestem oburzona i rozczarowana spektaklem, a przede wszystkim sposobem, w jaki sportretowano Freddiego. Nasuwa się przy tym jedno proste i wiele mówiące określenie: „kłamstwo”. Tak, niniejszy spektakl w znacznej mierze opiera się na zakłamywaniu rzeczywistości. Jest to niestety zakłamanie dużo dalej idące, aniżeli przekształcenia chronologiczne i biograficzne w ubiegłorocznym filmie Bohemian Rhapsody. Jest ono również trudniejsze w odbiorze, gdyż dotyczy kwestii związanych z uczuciami i relacjami międzyludzkimi.

W postać Freddiego wciela się trzech aktorów, z których każdy prezentuje frontmana Queen z innego okresu medialnej i artystycznej aktywności. Widzimy Freddiego w wodewilowym stylu lat 70., króla stadionów z lat 80. oraz głównego bohatera teledysku I’m Going Slightly Mad. Charakteryzacja jest na wysokim poziomie, gra aktorska przyzwoita. Niemniej żaden z występujących na scenie artystów nie oddaje charyzmy kreowanego bohatera. Nie jest to zarzut. Wcielenie się w tę szczególną postać stanowi nadzwyczaj karkołomne zadanie.

Zgodnie z medialnym opisem, główna postać dokonuje rozrachunku ze swoim życiem. Jednocześnie, w naturalistyczny sposób prezentuje widzom koszmar, jakim jest AIDS i fizyczne cierpienie związane z tą chorobą.

Pojawiają się retrospektywne sceny przedstawiające konkretne sytuacje dotyczące relacji bohatera z osobami, które w jego życiu odgrywały szczególną rolę. Odzwierciedlono stosunki z rodzicami, siostrą, związek i rozstanie z Mary Austin, a także współpracę z Monsterrat Caballé. Mamy obraz Freddiego, który w agonii widzi kilka istotnych postaci i prowadzi z nimi dramatyczne dialogi.

Jest to odpowiedni fundament dla stworzenia tragicznej i przejmującej, ale wartościowej sztuki. Niestety, twórcy spektaklu postąpili w sposób przykry, fałszywy i haniebny.

Freddiego Mercury’ego przedstawiono jako osobę bezduszną, brutalną, skłóconą niemalże ze wszystkimi ludźmi, którzy stanęli na jego drodze. W odgrywanych dialogach on i Mary nawzajem rzucają na siebie oszczerstwa i obrażają. Istotnie, proces rozstania mógł być w rzeczywistości burzliwy i pełen emocji. Jednakże wiemy, jak głęboka przyjaźń łączyła parę do ostatnich chwil życia Freddiego. Wedle wizji twórców przedstawienia, Freddie traktuje byłą narzeczoną jako materialistkę, której z bólem serca przekazuje dom i połowę majątku. Wyraża to w sposób nadzwyczaj wulgarny i pozbawiony kultury.

Podobny, nadzwyczaj przykry obraz stanowią ukazane w sztuce relacje z rodzicami. Przed oczami widzów rozgrywają się sceny rękoczynów pomiędzy Freddiem a jego mamą. Padają ze sceny słowa wzajemnych brutalnych oskarżeń. Pani Jer wyznaje wręcz, jakoby żałowała, iż dała życie swemu synowi… W niekorzystnym świetle jest również przedstawiona Kashmira – siostra Freddiego.

Dosyć znacząco poruszono kwestię odseparowania małego Farrokha od rodziny podczas edukacji w Indiach. Ten okres na pewno był w dużym stopniu przykrym doświadczeniem dla wrażliwego chłopca. Nigdy jednak relacje Freddiego z rodzicami nie miały charakteru wzajemnej nienawiści, która tutaj została boleśnie zaprezentowana. Niewykluczone, że kontakt Freddiego z ojcem bywał niełatwy, lecz żadna biografia nie wskazuje na otwartą wrogość. Przedstawione w sztuce sceny postrzegam jako obrazę nieżyjących rodziców Freddiego, zwłaszcza mamy. Myślę, że w stosunku do matki kochającej syna bezwarunkowo (a taki wizerunek pani Jer wyłania się z książek i dokumentów) jest to okrutna krzywda.

W podobnie bulwersującym świetle obserwujemy dialog umierającego Freddiego z Monsterrat Caballé. Artystka, która w rzeczywistości wzbudzała niekłamany zachwyt piosenkarza, która stanowiła dla niego twórcze wyzwanie, inspirację, z którą spełnił swe największe muzyczne marzenie, przedstawiona jest jako ofiara… jego podłości. Podłości nieistniejącej, w plugawy sposób wymyślonej przez autorów tej pseudosztuki. Niewątpliwa przyjaźń artystów została sprowadzona do poziomu żenujących wzajemnych inwektyw i obraźliwych wyzwisk.

Wymienione sceny były naprawdę wyjątkowo trudne do przetrwania.

Ogromny nacisk został położony na kwestie seksualności Freddiego i jego moralnego zagubienia. Są to oczywiście nieodzowne wątki, zwłaszcza w kontekście choroby i wynikającej z niej przedwczesnej śmierci. Nie wykazano jednak najmniejszej dozy empatii, ani też nie podjęto choćby próby zrozumienia zachowań, które były wynikiem różnych złożonych psychologicznych procesów.

Całkowicie natomiast pominięto wszechstronny artyzm Freddiego, szeroki zakres talentu i zamiłowanie do sztuki. Kwestia wyjątkowych umiejętności wokalnych została poruszona pobieżnie, natomiast więcej uwagi poświęcono anomalii związanej z hiperdoncją…

Oczom widzów ukazują się także postaci Eltona Johna i Michaela Jacksona. Wyrażają się o głównym bohaterze z dużą dozą politowania i po prostu kpią z niego. Trzeba przyznać, że sposób, w jaki zaprezentowano tych dwóch artystów, też nie jest pozbawiony ironii.

Oczekiwałam wobec omawianego spektaklu zdecydowanie czego innego niż to, co zaprezentowano.

Niezaprzeczalnie w każdej sztuce dozwolona jest odautorska interpretacja rzeczywistości, uwypuklenie lub pominięcie pewnych kwestii i wątków. W tym wypadku jednak postać Freddiego Mercury została w ewidentny sposób wypaczona i kłamliwie oszkalowana. Jest to tym bardziej bolesne, że spektakl wyświetlany jest tuż przed 28. rocznicą śmierci lidera Queen…

Nasuwają się przy tym pytania: czy twórcy przeczytali jakąkolwiek biografię artysty? Czy zapoznali się przynajmniej z jednym filmem dokumentalnym?

Jaki cel przyświecał tworzeniu tak nieprawdziwego, obraźliwego scenicznego obrazu? To nie tylko daleko idące, niecne zniesławienie Freddiego, ale również bliskich mu osób, wśród których niektóre już nie żyją.

Czy zamysłem twórców była prowokacja, wywołanie kontrowersji i skrajnych emocji? Niewykluczone. Jeśli jednak tak było, to dokonano tego w drastyczny sposób. Tym bardziej, że opiera się on na jawnych, wspominanych już wcześniej kłamstwach.

Niestety z tego spektaklu widzowie nie dowiedzą się o tym, że Freddie Mercury był hojnym, przyjacielskim człowiekiem, że pomagał zarówno bliskim, znajomym, jak i postronnym osobom. Nie ma wzmianki o relacjach między członkami Queen ani o wysoko rozwiniętej skromności oraz empatii frontmana Królowej. Jest za to abstrakcyjny, fikcyjny obraz brutalnej postaci rodem z thrillera.

Jako atut przedstawienia można wskazać wykorzystanie utworów Queen i Freddiego, które pojawiają się w poszczególnych scenach. Nie są to własne wykonania twórców spektaklu, tylko autentyczne fragmenty. Wśród nich znajdują się: ’39, Get Down, Make Love, I’m Going Slightly Mad, Innuendo, The Show Must Go On, Living on My Own.

Często podczas analizy danego dzieła nasuwa się pytanie: „co autor miał na myśli?”. Pojawia się ono też w przypadku tego zniesławiającego spektaklu. Jest to chyba jednak pytanie retoryczne. Pozostaje tylko poczucie ulgi, iż nie jest to zjawisko sceniczne dostępne na szeroką, globalną skalę.

recenzja: Kamila Staszczyk
korekta: Paweł Kukliński

foto materiał prasowy teatru/ fot. Dawid Stube

2 komentarze do “Królowa. Freddie – jestem legendą – recenzja

  • 4 grudnia 2019 o 07:12
    Permalink

    Postać siostry Freddiego nie pojawia się jako kreacja aktorska. Jednakże Kashmira przedstawiona jest w negatywnym świetle poprzez monolog matki, w którym wyraża się o córce używając przykrych epitetów.

    Odpowiedz
  • 3 grudnia 2019 o 14:24
    Permalink

    Szanowni Państwo,
    bardzo cieszy nas każde zainteresowanie naszym Teatrem. Mam tylko prośbę, by wykorzystując zdjęcia umieszczać w podpisie ich autora, fot. Dawid Stube.
    Jedno ważne sprostowanie: w spektaklu NIE pojawia się postać siostry Freddiego.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *